Zmarł Ryszard Świerz, działacz pierwszej „Solidarności”, internowany w stanie wojennym. Jego pogrzeb odbył się 2 grudnia. Cichego bohatera, wiernego swoim ideałom żegna Krystyna Olszewska.
Po ponad trzech latach zmagań z nieuleczalną chorobą odszedł Ryszard Świerz, cichy bohater pierwszej, „Solidarności”. Człowiek prawy, wielkiej skromności, przez całe życie wierny swoim ideałom, dla których poświęcił wszystko, także wolność.

Urodził się 4 grudnia 1949 roku w Gorlicach. W Jaśle uczęszczał do Liceum Ogólnokształcącego im. króla Stanisława Leszczyńskiego. Po maturze dostał się na Wydział Mechaniczny Politechniki Krakowskiej. Trzeba podkreślić, że w tamtych czasach był to duży sukces, uczelni nie było tyle co dziś, a dyplom ukończenia szkoły wyższej był tyle elitarny, co znacznie rzadziej niż dziś spotykany. Dawał też przepustkę do kariery zawodowej, po spełnieniu wszelako jednego warunku: zapisania się do partii, czego Ryszard nigdy nie uczynił, zamykając sobie tym drogę do zawodowego awansu.

Studia były ważnym czasem w jego życiu; gdy był na drugim roku, razem ze swoją późniejszą żoną Lucyną, wtedy studentką polonistyki, zaangażowali się w protesty studenckie 1968 roku. To zdarzenie odcisnęło mocne piętno na jego światopoglądzie i zdefiniowało późniejszą postawę wobec wydarzeń politycznych, w które miał się po latach zaangażować.

W 1980 roku Ryszard aktywnie zaangażował się w przemiany społeczne po stronie „Solidarności”. Pracował wtedy w PKP w Jaśle, gdzie współtworzył struktury nowopowstałego związku zawodowego. Został wybrany do Zarządu Regionu Małopolska NSZZ „Solidarność”, a 19 lipca 1981 został kierownikiem Delegatury „Solidarności” w Jaśle przy ul. Puszkina (obecnie Franciszkańska). Stworzył miejsce owiane legendą, o specyficznym, niepowtarzalnym klimacie. Przychodziło tam dużo ludzi. Nikt nikogo nie pytał, skąd i po co przychodzi, drzwi dla każdego były otwarte. W kłębach papierosowego dymu pracowano, dyskutowano, spierano się o sprawy wielkie. Terkotał dalekopis, z którego wysuwały się zadrukowane arkusze z informacjami o tym, co się działo się w kraju. Tu powstały słynne ulotki, których produkcja kosztowała wolność kilka osób, zaangażowanych w ich kolportaż, w tym niżej podpisanej.

Historia tego magicznego miejsca, i pracy w nim Ryszarda, zakończyła się 13 grudnia 1981 roku wprowadzeniem stanu wojennego. Trafił do obozów internowania, gdzie spędził prawie rok. Był internowany w Uhercach, Załężu i w Kielcach-Piaskach. Koledzy wspominają jego niezłomną postawę: nigdy nie narzekał i nigdy się nie ugiął, by pójść na współpracę z komunistami.

W stanie wojennym kolej zostaje zmilitaryzowana. Po powrocie z internowania Ryszard stawia się do pracy w PKP. I okazuje się, że internowanie to był dopiero początek represji, jakie miały go spotkać. Za swoją działalność opozycyjną jest represjonowany w miejscu pracy. Karnie zostaje przeniesiony do Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego w Nowym Sączu. Jeździ do pracy codziennie. Pobudka o 3 w nocy, wyjazd do Sącza, powrót około 21. Tak wygląda jego życie. Musiał być potwornie zmęczony, ale nikt z jego przyjaciół nigdy nie usłyszał od niego słowa skargi. Jego poświęcenie i tak poszło na marne, SB tak łatwo nie darowała opozycjonistom. Ryszard zostaje zwolniony dyscyplinarnie, dostaje zakaz pracy. Z takim kwitem już nigdzie nie udaje mu się zatrudnić przez wiele lat. Dopiero kilka lat po stanie wojennym znajduje pracę w spółdzielczym przedsiębiorstwie w Gorlicach.

Ostatnia prosta w życiu zawodowym Ryszarda to działalność usługowa: on, absolwent Politechniki Krakowskiej, naprawiał ludziom pralki. Nikt nigdy nie usłyszał od niego słowa skargi na zły los, gdy gorzej wykształceni i mniej zasłużeni pięli się po szczeblach władzy. Robił swoje najlepiej jak potrafił.

Wszystko, czego się podjął, robił dobrze. Jego najważniejszą rolą życia była chyba jednak rola męża swojej żony Lucyny, wieloletniej nauczycielki Zespołu Szkół Ekonomicznych w Jaśle. Pięknej kobiety o ciemnych włosach i brązowych oczach.

Swoją żonę kochał miłością, która się nie zdarza. Kiedy Lucyna zachorowała, opiekował się nią jak najlepsza pielęgniarka: dbał o włosy i paznokcie, znosił na rękach do samochodu, gdy była już zbyt słaba, by poruszać się samodzielnie. Pasowali do siebie jak dwie połówki pomarańczy. Stworzyli inteligencki, otwarty dom, w którym było mnóstwo książek, ale odkurzacz był przedpotopowy, bo żadne z nich do rzeczy materialnych nie przywiązywało najmniejszej wagi.

Nie mieli dzieci, mieli tylko siebie. Lucyna odeszła w 2018 roku, jej ukochany mąż dołączył do niej 27 listopada 2020 roku o godzinie 10.02. Dokładnie dziesięć minut przed śmiercią wybrał w komórce numer telefonu do swoich przyjaciół z jasielskiej „Solidarności”. Odebrali połączenie, ale w słuchawce słychać było tylko szum pracujących urządzeń, do których był podłączony. Tak się pożegnał. Zmarł w szpitalu w Brzozowie. Pogrzeb odbył się 2 grudnia, urna z prochami spoczęła w rodzinnym grobowcu na starym cmentarzu w Jaśle.

- Odszedł człowiek o potężnym kręgosłupie moralnym – wspomina Zmarłego Antoni Pikul, radny województwa podkarpackiego, wieloletni przyjaciel Ryszarda.
Anna Pikul wspomina Go tak: - Kiedyś Ryszard dostał propozycję ubiegania się o status osoby pokrzywdzonej, co było warunkiem otrzymania odszkodowania za represje stanu wojennego. Odpowiedział: - ale ja nie jestem pokrzywdzonym, jestem zwycięzcą.
Nigdy nie skorzystał z żadnej pomocy finansowej i nie ubiegał się o status kombatanta.

Krystyna Olszewska

Nikt jeszcze nie skomentował. Bądź pierwszy!

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. jaslo365.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.